Rozdział I: Ostatnie dni pokoju
17 sierpnia 1939, Kraków, Lotnisko Rakowice
Godzina 12:00
Franz siedział na sali odpraw lotniska w Rakowicach i myślał. Ale nie o tym, dlaczego kapitan Sędzielowski (dowódca eskadry) go tu wezwał, a o Śląsku. Nie było tam dobrze. Odkąd Hitler szalał w sprawie Gdańska dochodziło do coraz większej ilości incydentów i prowokacji. Nie było dnia, aby nie doszło do jakiś szykan na niemieckim terenie Śląska. Jego ojciec pracował na grubie po Niemieckiej stronie i każdy dzień był pytaniem, czy wróci. Dobrze, że dziadek mieszkał w Bytomiu, więc w razie zamknięcia granicy ojciec mógł próbować udać się do niego, ale nie rozwiązywało to sytuacji. Nazistowscy bojówkarze mogli go napaść w drodze z pracy, pobić za sam fakt bycia Polakiem, a jeszcze ukraść mu pieniądze, tak potrzebne przecież jego żonie, a matce Franza.
Nie dalej jak w sobotę w Bytomiu napadnięto na polskiego urzędnika, a policja niemiecka nie interweniowała. Dziś podano wiadomość, że mały ruch graniczny został zamknięty na całej granicy, nie mówiąc już o rozbiciu grupy sabotażystów niemieckich na polskim Śląsku. Prasa krzyczała o tym, (Jakbyś chciał poczytać to str. 15, dopisek Finka) tylko podnosząc niepokój we Franzu. Na dodatek zapowiadało się, że na rocznicę bitwy pod Tannenbergiem Hitler szykuje coś wielkiego. A to nie mogło znaczyć nic dobrego dla Śląska.
Jego rozmyślania przerwało przybycie do sali podchorążego Barana wraz ze skrzydłowym kapralem Zaniewskim. Andrzej skinął tylko głową i cicho usiadł obok, wyraźnie zamyślony. Andrzej podobnie jak Kanaron był Ślązakiem i Franz był pewny, że on również myśli teraz o kłopotliwej sytuacji. Już miał Franz zagadać do Andrzeja, gdy do sali wszedł kapitana Sędzielowski wraz z podporucznikiem Tomaszem Kazańskim (zastępca dowódcy eskadry). Franz podniósł się, zasalutował, a gdy kapitan oddał salut i powiedział:
-Siadajcie, panowie.
Usiadł na krześle, które sprawiało mu wrażenie miejsca tortur. Oby coś robić i odejść od tych myśli - szalało po głowie, gdy kapitan powiedział
-Zebrałem was tutaj, aby wam przedstawić zadanie, które wam wyznaczono. Wejdzie w skład Zasadzki w pod Aleksandrowem.
Słowo "Zasadzka" wywołało mieszane uczucia. Wiosną 1939 Niemcy zaczęli prowadzić loty rozpoznawcze nad terytorium Polski i latem 121 Eskadra wystawiła tzw. "Zasadzkę" pod Wieluniem na Dorniery nieprzyjaciela. Na miejscu nie dość, że okazało się, że nie ma sieci dozorowej i musieli sami szukać maszyn, to jeszcze okazało się, że Dorniery są szybsze od ich myśliwców. Aby choć mogli podlecieć do nich z przodu i ostrzelać, ale nie... Dowództwo kazało, aby oddać serię ostrzegawczą i zmusić przeciwnika do lądowania... Więc Niemiec mógł bezpiecznie potem uciec, wykorzystując wyższą prędkość. Z Zasadzki pod Wieluniem zebrali tylko smutne doświadczenie o tym, jak bardzo ich lotnictwo jest przestarzałe.
A tak był dumny z niego, gdy w 1938 latali nad Zaolziem. Czuł tą potęgę, gdy lotem koszącym rozpędzali Czeskie kolumny, gdy patrolowali niebo nad Zaolziem, gdy wiosną 1939 140 PZL leciało na defiladzie w Warszawie. A teraz nie dość, że latali na wolniejszych od nieprzyjaciela maszynach, to jeszcze Wojna Domowa w Hiszpanii pokazała, że "pary" są skuteczniejsze od "trójek", którymi zawsze latali i kapitan Medwecki (dowódca dywizjonu) nakazał szkolenie w tej taktyce. Franz dostał pod skrzydła starszego szeregowego pilota Mariana Futro, który był ciągle w pełni ducha bojowego i nie mógł doczekać się, gdy przechwyci niemiecki samolot i zestrzeli go. Liczył zapewne, że będzie to pierwsze zestrzelenie w wojnie, za które dowództwo obiecywało medal Virtuti Militari. Na nim jednym nieudana zasadzka nie zrobiła takiego wrażenia. Marian był pełen zapału, uważając, że "wystarczy tylko popracować i damy radę". Tymczasem dowódca kontynuował:
-Zasadzka będzie operowała w dniach od 20 sierpnia do 20 września, a podporucznik Tomasz Kazański będzie jej dowódcą. Pułkownik Sznuk (dowódcą lotnictwa i obrony przeciwlotniczej w Armii „Kraków”, dop. Finka) oczekuje, że przegonicie z nieba Hitlerowskich zwiadowców zapuszczających się nad nasze niebo na Śląsku, a za zdobycie hitlerowskiej maszyny obiecuje wysokie odznaczenie. Korpus ochrony Pogranicza wystawi sieć dozorową wzdłuż granicy od Bogumina, aż pod Korbielów. Będą was informować o hitlerowskich maszynach. - powiedział zataczając linię na mapie.
Kapitan kontynuował - Zasady spotkania są bez zmian. W razie napotkania, zmusić do lądowania, oddając strzał ostrzegawczy przed wrogą maszynę. Nie strzelać do wrogiego samolotu. Jak wróg otworzy ogień, trzymać dystans, nie odpowiadać ogniem. Nie dać się sprowokować. Świat wie, że to Hitlerowcy są agresorami i nie wyprowadzajmy ich z tego widokiem wraku niemieckiego samolotu na Polskiej, albo co gorsza Niemieckiej ziemi, jak uda mu się tam dolecieć. Otworzy do was ogień, zameldujecie to, a nasz rząd odpowiednio to wykorzysta. Hitler nie będzie mógł powiedzieć, ze strzelamy do bezbronnych samolotów nad Niemieckim niebem.
Zasadzka jest organizowana wspólnie ze 122 Eskadrą, która daje 2 maszyny. Dwie też będą od nas. Ze 122 w zasadzce udział weźmie podporucznik Skibniewski ze skrzydłowym oraz piloci Kowal i Krieger (starsi szeregowi). Jednego z nich pod skrzydła weźmie podporucznik Kazański, drugiego weźmiecie pod opiekę wy, podchorąży Kanaron - zwrócił się do Franza - Na czas waszej nieobecności, waszego skrzydłowego, pilota Futro, weźmie pod opiekę Ludwig (ppor. Ludwik Gwarczyński, "trzeci" w eskadrze, dop. Finka). Czy macie pytania do przedstawionego zadania? - spojrzał na zebranych, zabierając wzrok z Franza, którego informacja uderzyła, niczym młot. Dlaczego ma dostać innego skrzydłowego? Czy dlatego, że sobie nie radził z Marianem, czy może właśnie radził sobie znakomicie i chcieli, aby przekazał swoją wiedzę także innym pilotom?
-Nie panie kapitanie, jesteśmy gotowi! - pochorążego Barana spowodowało, że wzrok wszystkich spoczął na Franzu.